Selimos 01
- Sehzade Selim
- 25 cze 2018
- 6 minut(y) czytania

Retrospekcja Selima
Rozdział 1
Tytuł:
❝Jak się wali to wszystko❞

Sułtan nakazał odesłać mnie do jakiegoś przeklętego Diyarbakıru. Sądziłem, że to żart. Bo co niby miałbym tam robić? Poza tym w stolicy bardzo mi się podobało i już zdążyłem się tam zadomowić, jakby nie patrzeć mieszkałem tam najdłużej z całego mojego rodzeństwa i wcale nie chciałem się wynosić, nadużywając dobrego serca matki i gościnności ojca. Nawet Bayezid już się wyprowadził, co akurat niezmiernie mnie cieszyło, ponieważ nie musiałem oglądać tej wywłoki na swoje oczy i słuchać jego wywodów. Ja bawiłem się przednio, korzystając z książęcych przywilejów, jednakże nie mieszając się do polityki i intryg. Moje życie toczyło się swoim własnym tempem; powolnym i frywolnym. Wcale nie zamierzałem przerywać najlepszego okresu w moim życiu, kiedy jadłem i piłem na koszt rodziców, upijając się do nieprzytomności i wyprawiając huczne przyjęcia. Czyż nie dobra zabawa powinna być w życiu najważniejsza? Taką zasadę wyznawałem i nią chciałem dzielić się z ludźmi.
W końcu Padyszach wezwał mnie do siebie. Zaczął na mnie krzyczeć i grozić mi palcem, niczym zdegustowany dawca nasienia, który chce eksmitować swojego potomka z mieszkania. Uznał mnie za pijawkę, chociaż to najłagodniejsze określenie jakiego użył. Przytoczył sporo argumentów przeciwko mnie, przypominając mi moje ekscesy, których zupełnie nie byłem w stanie pamiętać. Okazało się, że faktycznie nie miałem nic na swoją obronę oraz przynosiłem wstyd dla naszej dynastii, ale każde jego kolejne zdanie powodowało na mojej twarzy jeszcze większy uśmiech. Gdybym miał być z czegoś znany pośród poddanymi, to właśnie chciałby z tego słynąć, z szalonych historii na mój temat.
❝Selim, król życia❞ – tak mogą mnie nazywać.
Sytuacja wydawała się poważna. Sułtan nie chciał ustąpić, a każda próba ubłagania go, skutkowała kolejną wiązanką niecenzuralnych słów. Wychodziło na to, że nie było dla mnie ratunku. Nie zamierzał kolejny raz mi ulegać. Chciał się mnie pozbyć. Odesłać swojego ukochanego synka, gdzieś daleko. Na pożarcie wygłodniałych wilków, na głód i pastwę biedy. On po prostu chciał mnie zabić! W ten nieoczywisty sposób pragnął, abym umarł w męczarniach. Jego wyrok był dla mnie jasny. Dlatego zwiesiłem głowę w dół i odszedłem. Nie zamierzałem jednakże nigdzie się wyprowadzać, podejmując próbę walki do ostatniej kropli krwi.
Ze łzami w oczach udałem się do matki. Wypłakałem się jej w rękaw, dokładnie opowiadając każdy szczegół tej dramatycznej historii i oczywiście koloryzując ją w niektórych momentach, aby była bardziej tragiczna. Moja rodzicielka szybko połknęła haczyk i łatwo udało mi się ją podburzyć przeciwko sułtanowi. Po godzinie rozmowy ze mną była tak wściekła i gotowa do zlinczowania ojca. Do manipulacji trzeba mieć dar i talent. Dlatego udawanie niewinnej kozy czasami jest lepsze od bezpośredniego stawienia się zagrożeniu twarzą w twarz. Wiedziałem, że tylko Hurrem jest w stanie tutaj coś wskórać. W końcu Suleyman jadł jej z ręki od lat, napychany kłamstwami tej jadowitej żmijki. Dlatego nie martwiłem się już o swój los. Sułtanka uwierzyła mi i stanęła po mojej stronie. Teraz sama zadba o mój interes, kiedy ja będę wykorzystywać ostatnie wiosenne podrygi do zabawy.
Tak przynajmniej miało być i wizja ta wydawała się taka realna. Gdyby tylko rudowłosa nie popsuła wszystkiego. Skąd miałem wiedzieć, że jej stosunki z ojcem są napięte i między nimi nie układa się dobrze? Jakby mi wcześniej powiedziała, to bym jej nie zawracał głowy i poradził sobie sam. Wstawiennictwo sułtanki mogło mi tylko zaszkodzić i jeszcze bardziej zdenerwować sułtana. Nie miałem pojęcia jak do tego doszło, że moi rodzice się nienawidzili. Ale to nie wróżyło nic dobrego. Nie tylko w kwestii mojego ewentualnego wygnania, lecz również i korony. Matka nie mogła mnie już obronić przed wolą wielkiego złego imperatora. Oh tak! Jak właśnie go nazywałem. To co czułem do mojego ojca… Hym… To temat na odrębny poemat i kiedyś na pewno opowiem o tym. Teraz jedynie mogę wykrztusić, że nigdy nie traktowałem go z czułością, a bliskość pomiędzy nami nie występowała. Był niczym potwór, którego się bałem i jakiego widziałem każdej nocy w moich koszmarach. Wiedziałem, że nie jest on tylko przyczyną mojego życia, ale będzie i mojej śmierci…
I być może ten smutny moment był coraz bliżej mnie. Niepomyślne informacje od razu dobiegły do mych uszu. W trybie natychmiastowym miałem opuścić stolicę i udać się do wyznaczonej prowincji. A na nadmiar złego to nie było wszystko… Razem ze mną miała wyjechać moja matka… Ta informacja stanęła mi kością w gardle. Czułem ogromne przerażenie. To znaczyło, że jest bardzo źle. Bardziej niż to sobie wyobrażałem, skoro sułtan chciał wygnać i Hurrem. Stres zawładną całym mym ciałem. Musiałem się napić… Najpierw był jeden kieliszek… Potem trzy… A skończyło się na około dwudziestu. Nie miałem już szans, a tylko alkohol mógł pomóc mi pogodzić się z tym.
Z początku sam nie wiedziałem co to Diyarbakır i pomyślałem, że może iż ta nazwa nie brzmi za dobrze, mają tam dużo alkoholu i pięknych pań, więc da się jakoś przetrwać. Na co wtedy Gazanfer wyciągnął mapę i pokazał mi palcem punkt na prawie samym końcu Imperium. Wychodziło na to, że wylądowałem w jakieś dziurze. Zdenerwowałem się jak nigdy dotąd. Będę musiał spać w jakiejś szopie z kozami! Roztrzaskałem butelkę o ścianę, doprowadzając do kolejnej burdy w tym pałacu, wychodziło na to, że ostatniej. I tak nic mi nie mogło już zagrozić. Bo gorzej być nie mogło. Mój sprytny i cyniczny umysł szukał rozwiązania. Szare lecz otępiałe komórki działały z prędkością światła.
Plan pierwszy – udawać ciężką chorobę, a najlepiej zakaźną. Z drugiej strony nie był taki świetny, musiałbym leżeć w łóżku i udawać chorego. O alkoholu i panienka mógłbym zapomnieć na kilka tygodni. Ciągle musiałbym łykać jakieś lekarstwa i bez przerwy doglądaliby mnie medycy, a gdyby prawda wyszła na jaw, że udawałem, sułtan by mnie chyba zabił. Plan drugi – próba popełnienia samobójstwa i głęboka depresja. I ta wizja wydawała mi się najlepsza. Do czasu… Jeszcze uznaliby mnie za wariata i zamiast dać mi spokój, zamknęliby mnie w klatce niczym księcia Osmana. Już ja ich znam! Zero współczucia i troski o człowieka. Plan trzeci – pokorny wyjazd. No i to było dla mnie najgorszym rozwiązaniem, ale jedynym jakie mi zostało. Spełniłbym wolę sułtana i może w końcu spojrzałby na mnie przychylnym okiem. W mojej głowie rozgrywała się walka, biłem się długo z myślami. W końcu podjąłem decyzję...
Wezwałem do siebie Nurbanu wraz z naszym synkiem - księciem Yanuşem Muradem. Przytuliłem i ucałowałem ostatni raz moją latorośl. A następnie wygoniłem ich i rozkazałem się pakować. Sam wrzuciłem swoje manatki do dużego wora i zarzuciłem go na plecy Ganzafera, który miał odpowiadać za strzeżenia mojego największego skarbu – wina, które zwinąłem z sułtańskiej kuchni. Poszedłem pożegnać się z moją rodziną. Ucałowałem Mihrimah, czule obejmującą mnie. Moja kochana, nie chciała puścić. Dopiero po kilkunastu minutach udało mi się oswobodzić z jej uścisku. Pokłoniłem się przed ojcem jak na księcia przystało. Złożyłem pocałunki na dłoniach moich ciotek, niezbyt stroskanych moim wyjazdem. Wtedy doszło do mnie, że oni wszyscy się z tego cieszą. A na ich ustach maluje się uśmiech ❝w końcu wyjeżdża❞. Jedynie moja siostra naprawdę cierpiała, ale wiedziałem, że zostawiam ją w dobrych rękach Rustema Pashy, który zawsze stał u mojego boku i wspierał mnie. Nie miałem zamiaru tęsknić za tymi wszystkimi szumowinami, udającymi jak bardzo mnie kochają, a za plecami sączącymi jad, aby się mnie pozbyć.
Stanęłam przed moją matką, gotowy pocieszyć ją, że razem na pewno nie będzie nam źle. Ona jednak widząc mój krzywy uśmiech, szybko odezwała się, oznajmiając, że nie jedzie ze mną. Sułtan pozwolił zostać jej w stolicy ze względu na Cihangira. Jak zawsze… Walczyła tylko o siebie, a mój interes był dla niej mało znaczący. Skrzywiłem się. Nie chciałem, aby ze mną jechała. Więc teoretycznie to było dla mnie lepsze. Pilnowałaby mnie i ciągle dawała swoje głupie, uszczypliwe rady. Ale poczułem się po prostu zraniony. Nikomu nie zależało na mnie, nawet własnej matce. Oddaliłem się w ciszy, zostawiając tłum tych świetnych aktorów za sobą. Pomyślałem, że faktycznie to nie jest towarzystwo dla mnie. A nigdy nie umiałem tak udawać i odgrywać tak świetnie zaplanowanego przedstawienia. Jestem osobą prostolinijną i bezpośrednią, nigdy nie tracącą czasu na takie maskarady. Zrozumiałem, że może daleko stąd będzie mi lepiej. Tam gdzie będę sobą i nikomu nie może to przeszkadzać.
Oni wszyscy tak świetnie udają… Udają przyjaźń i miłość. Udają smutek i szczęście, tylko po to aby ukryć strach. Bo obserwując ich mogę wam przysiąść… Boją się i to bardzo. Utraty kontroli. Każdy z nich chce rozdawać karty. Ciągle jeden chce być nad drugim na górze. Dlatego snują intrygi i podstępy. A gotowi są w kwestii swojej potęgi nawet i zabić.
Ja zaś mam to wszystko gdzieś. Dla mnie liczy się wino i zabawa. I spójrzcie na świat z mojego punktu widzenia? Kto tutaj jest prawdziwym idiotą? Ja czy oni? W świecie zbrodni i kary, ja tylko szukam przyjemności. Jestem niewinnym pionkiem w tej grze, którego próbują przestawiać i wykorzystać do własnych celów. A oni ważnymi figurami, próbującymi zmienić świat. Niech próbują...
❝W rzeczy samej nie ma nic przykrzejszego niż być człowiekiem, dajmy na to, bogatym, pochodzącym z porządnej rodziny, a jaką-taką urodą, nie najgorszym wykształceniem, niegłupim, nawet dobrym - i jednocześnie nie mieć żadnego talentu, żadnej cechy szczególnej, żadnego nawet dziwactwa, ani jednej własnej idei, po prostu być "jak wszyscy"❞

Comments